Wjazd do Korczewa brutalnie wciska mnie w minioną szczęśliwie epokę realnego socjalizmu. Świat podparty kołkiem to pierwsze skojarzenie jaki nasuwa się po wjeździe do tego wsio - miasteczka. Szukam pałacu kierując się mapą. Droga skręca w lewo ukazując wspomnienie po murowanym ogrodzeniu zabytkowego parku. W bramie miejscowi piwosze zmagają się z grawitacją. Jeden najwyraźniej uznał wyższość fizyki nad wolą ludzką i śpi wyczerpany pod wiekowa lipą. Jest wczesne popołudnie
. Kilkadziesiąt metrów dalej następna brama prowadząca na pałacowy dziedziniec. Przy wjeździe tabliczka informująca, że turyści są mile widziani. Za bramą otwiera się szeroka perspektywa na murowany pałac w stylu klasycystycznym. Budynek jest piętrowy długości około 40 metrów, podbudowany od południa frontem. Środek pałacu wsparty jest na dwóch kolumnach i zwieńczony trójkątną fasadą z herbem Rawicz, który przedstawia młodą dziewczynę siedzącą z podniesionymi ramionami na grzbiecie niedźwiedzia.Historia herbu jest dość romantyczna. Pewien władca miał córkę, która odmówiła małżeństwa z wybrańcem ojca. Król skazał ją na śmierć w pieczarze dzikich zwierząt. Kiedy jednak ją tam wrzucono, żadne zwierzę jej nie tknęło, a wielki niedźwiedź podszedł do niej i położył się u jej stóp. Gdy wsiadła na grzbiet zwierza niedźwiedź wywiózł ją całą i zdrową z pieczary. W pobliżu pałacu kręci się kilka osób, niektórzy pracują. A jest przy czym. Majątek do niedawna pozostawał w zarządzie gminy, która doprowadziła budynki do kompletnej ruiny. Ostatni właściciele Korczewa, hrabiowie Ostrowscy, odzyskali pałac kilka lat temu. Jeszcze rok, dwa, i wszystko złożyłoby się jak domek z kart. Otoczenie pałacu to duży stary park w stylu angielskim. Trzydziestohektarowy starodrzew liściasty kryje jeszcze jedną budowlę. "Syberia "była dawniej pawilonem dla gości. Obecnie mieszkają tam tylko nietoperze. Szczęśliwie budynek udało się przykryć prowizorycznym dachem, więc może kiedyś będzie znów służył ludziom. Legenda głosi, że pod budowlą jest wejście do lochów, które łączą Korczew z Drohiczynem.
Niektórzy utrzymują, że te właśnie podziemia kryją w sobie przynajmniej część bogactw zgromadzonych przez kilka stuleci w zrujnowanym pałacu. Wejścia do lochów strzegą chyba jakieś potężne moce bowiem nikomu, jak dotąd. nie udało się dobrać do zagrzebanych w ziemi skarbów. Park robi wrażenie. Jest duży i stary. Największą jego część stanowi rezerwat Dębniak, wydzielony z założenia ogrodowego w 1978 roku. Tu przyroda rządzi się swoimi prawami. Konary dębów niemal splatają się ze sobą przywołując skojarzenia "Mickiewiczowskiej Puszczy". Bardziej to bowiem puszcza niż park nad czym boleją obecni właściciele majątku. Ja cieszę się jednak, że tyle starych drzew udało się uratować. Większość zabytkowych parków w Polsce została bowiem w pień wycięta albo tak przerzedzona, że już tylko z nazwy pozostają parkami. Kolejną atrakcją turystyczną Korczewa jest spory, pionowo sterczący z ziemi kamień wysokości około dwóch metrów. Według legendy dotknięcie kamienia zapewnia szczęście i dostatek na długie lata. Kolejna korczewska legenda wiąże się z jednym z parkowych stawów. Dawno temu gdy ludzie byli bardziej pobożni miejscowe diabły popadły w wielka niełaskę u samego Lucypera. Władca ciemności sztorcował polskie diabły za lenistwo i zaniedbania w dostarczaniu do piekielnych czeluści słowiańskich duszyczek. Biesy zebrały się na Łysej Górze i po burzliwych obradach za radą samego Boruty uradziły by zbudować kościół. Po zachodzie słońca zabrało się na terenie ówczesnego korczewskiego parku mnóstwo biesów. Przybyły czorty z najodleglejszych zakątków Rzeczpospolitej by wspólnym wysiłkiem postawić kościół na tyle okazały by wieże budynku widać było z najodleglejszych zakątków powiatu. Zanim zapiał trzeci kur dzieło było skończone.
Fałszywym plebanem diabelskiego kościoła został sam Rokita odznaczający się przyjemną powierzchownością, darem wymowy oraz dobra znajomością chrześcijańskiego obrządku. Przez pewien czas wszystko toczyło się zgodnie z diabelskim planem. Dzwony wytopione w kotłach ze smoła wydawały wielce przyjemne brzmienie ściągając do nowej parafii wiernych z najodleglejszych zakątków korczewskich włości. Organy w trakcie nabożeństw grały tak pięknie i słodko, że ludzie niezbyt uważnie wsłuchiwali się w kazania i nie dostrzegali przeróżnych odstępstw od chrześcijańskiego obrządku. Najwięksi grzesznicy dostawali tu rozgrzeszenie, nawet bez konieczności odbycia jakiejkolwiek pokuty czy zadośćuczynienia. Diabły triumfowały a kolejne chrześcijańskie duszyczki trafiały do kotłów bulgoczących gotującą się smołą. Rzecz trwała by nie wiadomo jak długo gdyby nie pojawił się w okolicy uczony w Piśmie scholastyk. Profesor teologii od razu zorientował się, że w parafii dzieje się coś nie dobrego. Po kilku dniach śledztwa uczony nabrał pewności, ze parafie opanowały biesy. Uzbrojony w brewiarz , święconą wodę i kropidło scholastyk zaczaił się o świcie pod kościelnym murem by przyłapać diabły za dnia gdy ich moc nieco słabnie. Pierwszy z furty kościelnej wytoczył się Erazm pełniący funkcje kościelnego.
Był to czort wyjątkowo szpetny o czarnym pysku cały porośnięty zmierzwionymi kudłami. Bies jeszcze nie wytrzeźwiał do końca po całonocnej pijatyce i zapomniał się obuć. Widok kopyt pozbawił scholastyka ostatnich wątpliwości co do dziwnej parafii. Profesor wyskoczył zza węgła kropiąc diabła obficie świeconą woda wypowiadając jednocześnie łacińskie egzorcyzmy. Czort w popłochu rzucił się do ucieczki sadząc wielkimi susami w kierunku najbliższego wejścia do piekieł. Scholastyk ruszył bez zwłoki na dalsza krucjatę. Pozostałe biesy zastał jeszcze w pieleszach. Zaskoczone całkowicie towarzystwo próbowało salwować się ucieczką, lecz wypowiadane wielkim głosem egzorcyzmy nie pozwalały im na skuteczny odwrót. Po chwili kościół, dzwonnica a nawet kamienny mór zaczęły się kruszyć i zapadać pod ziemie. W miejscu dawnej budowli zawirował bełt wodny formując niewielki staw. Po dziś dzień można usłyszeć w wietrzne jesienne noce nie zrozumiałe słowa dobywające się z toni wodnej. Uwięzione diabły wciąż próbują odprawiać swoje nabożeństwa w nadziei złowienia choć jednej naiwnej duszyczki. Korczew to całe wieki historii. Pierwsza wzmianka o tej miejscowości pochodzi z roku 1416, kiedy to Wielki Książe Witold, władca Litwy, nadał te ziemie Pretorowi herbu Świeńcic. Sam pałac zbudowano w wieku XVIII. Zaprojektował go włoski architekt Konceni Boni pracujący na co dzień u rodziny Radziwiłłów. Rozkład domu pozostał do dziś. Pałac ma kształt litery U. Po bokach pokoje mieszkalne, a w centrum wielka sala piętrowa z galeriami, służąca szlachcie w czasie zjazdów, które zwłaszcza w czasach konfederacji barskiej licznie się tu odbywały. Nie samą polityką jednak człowiek żyje. Bawiono się tu niekiedy wesoło. Zastawiano nawet sieci na przejeżdżające kolasy, by do picia ciągnąć i gdy pewien pono braciszek zakonny, nie wiadomo skąd w tym gronie się wziąwszy, odmówił picia - po prostu zanurzono go w beczce z miodem.
Z Korczewem wiąże się także postać naszego wieszcza Cypriana Kamila Norwida. Poeta przez długie lata korespondował z Joanną Kuczyńska, dedykując jej nawet jeden ze swoich wierszy zatytułowany "Do Pani na Korczewie". Chociaż Norwid nigdy tu nie był to jednak wątki korczewskie przewijają się w jego poezji za sprawą długoletniej korespondencji. Dzięki listom poeta poznał pałac i jego otoczenie lepiej niż niejeden z bywalców tego pięknego zakątka. Łatwo tu zapomnieć o całym świecie. W Korczewskim powietrzu wisi coś na kształt metafizycznego hamulca co spowalnia tryby bezlitosnego zegara dziejów. Park, starodawny pałac, zarośnięte stawy i przepiękna sceneria nadburzańskiej skarpy układają w tym miejscu w obraz wielce romantyczny i niezbyt sprzyjający jakimkolwiek czynom skierowanym ku osiąganiu doraźnych celów. Polecam gorąco ten wielce urokliwy zakątek Nadburzańskiego Podlasia osobom szukającym odosobnienia w miejscu sprzyjającym spokojnej kontemplacji otaczającego nas świata. Jak dowiedziałem się od pani Beaty Ostrowskiej - Harris , dziedziczki tutejszych włości, w świeżo odremontowanej wieży przygotowano kilka wygodnych pokoi dla mile widzianych gości.
Tomasz Lippoman