Zakopane. Aż fruwały ciupagi
>
Kupców spod skoczni zaatakował helikopter Niecodzienne tornado przeszło ostatniej nocy nad Zakopanem i zaatakowało górali handlujących pod Wielką Krokwią.
W niebo poleciały towary ze stoisk i elementy drewnianych straganów. Jak się okazało, sprawcą „tornada” był olbrzymi śmigłowiec lądujący na terenie skoczni. Handlujący żądają teraz odszkodowania za poniesione straty, tymczasem PKL zapewnia, że wszyscy zostali o przylocie maszyny do Zakopanego poinformowani. Na dodatek nieoficjalnie mówi się, że poszkodowani pod skocznią stali nielegalnie.
W środę późnym popołudniem do Zakopanego przyleciał specjalistyczny śmigłowiec transportowy, który będzie pracować przy modernizacji kolejki na Kasprowy Wierch. Maszyna łącznie przetransportuje kilkanaście ton specjalistycznych urządzeń i elementów kolejki.
To MI–171, jeden z najnowocześniejszych śmigłowców – mówi Wojciech Masewicz z warszawskiej firmy, która podjęła się tego zadania. – Przewożone będą żurawiki mocowane na szczycie podpór, które umożliwią kontynuowanie prac. Jest to w tej części Europy jedyna maszyna, która może wykonać takie prace.
O tym jaką moc ma śmigłowiec przekonali się już w środę górale handlujący przy Wielkiej Krokwi. Ciąg maszyny był tak duży, że zniszczył położone nieopodal stoisko.
– Myślałam, że to koniec świata – zarzeka się pani Józefa. – Huk i wszystko fruwało. Porwało nawet ogromny parasol z betonowym zabezpieczeniem i wyrzuciło na łąki. Dobrze, że mi kiecki nie urwało, bobym gołym tyłkiem tutaj przy stoisku świeciła.
Górale przez kilka godzin zbierali porozrzucany na wszystkie strony towar ze stoisk.
– Poleciały na kilkadziesiąt metrów zegary i zabawki – mówi pan Stanisław. – Wiadomo, że straty będą. Teraz liczymy to, co się zniszczyło. Nic nie wiedziałem o tym, że będzie tu lądować taki potwór.
Zaprzeczają jednak temu Polskie Koleje Linowe.
– Od dawna było wiadomo, że maszyna pracująca przy modernizacji będzie stacjonować przy skoczni – mówi Paweł Murzyn, dyrektor ds. technicznych PKL. – Nie będę już przypominać, że pisały o tym gazety, ale chodziliśmy wśród ludzi handlujących i informowali o tym. Nie ma więc mowy, że ktoś tu kogoś zaskoczył.
Nikt na szczęście nie ucierpiał, a w powietrzu latały tylko zegary, maskotki i ciupagi.
źródło:
Przemek Bolechowski -
Gazeta Krakowska