Jeśli nie zależy nam wyłącznie na plażowaniu w nadmorskim kurorcie, wybierzmy się do Turcji właśnie teraz lub wczesną jesienią. W wyborze godnych uwagi miejsc może się przydać ten subiektywny miniprzewodnik.
Amasra
Popularny wśród Turków kurort nad Morzem Czarnym (90 km na północ od Safranbolu) z wysokimi górami w tle, poza sezonem dość senny i opustoszały. Warto się tu wybrać choćby dla samych krajobrazów. Jedzie się krętą drogą przez okolice przypominające Beskidy, a czasem i Tatry. Zabudowa drewnianych wsi przypomina nasze świdermajery (też są w nie najlepszym stanie). Amasra leży nad dwiema zatoczkami - dzielący je cypel to dawna wyspa, którą Rzymianie połączyli mostem. Stoi do dziś (dla pieszych i dla samochodów): potężny łuk i olbrzymie kamienne bloki po bokach. Dalej mamy resztki murów i fortecy - niegdyś rzymskiej, później bizantyjskiej i genueńskiej. Zachowały się na nich herby, ozdoby, ślady po portalach. Asfaltową drogę poprowadzono wprost pod antycznymi łukami. Na tysiącletnich murach wyrosły współczesne mieszkalne nadbudówki. Zachowało się parę drewnianych domów w typie kurortowym - niestety, większość popada w ruinę. Pomiędzy nie wciskają się figi, winorośle, granaty. Sporo tu pensjonatów i tanich hotelików, mnóstwo sklepików z tandetnymi pamiątkami. Przy głównej ulicy babcie sprzedają owoce, kiszone oliwki w plastikowych butelkach, ser, gęsty jogurt. W porcie pełno rybackich łódeczek, a szerokie betonowe molo (wybiega w morze niemal na kilometr) oblegają wędkarze.
Druga zatoka wygląda dość dziko, okalają ją strome skały porośnięte lasem, z wody sterczą omszałe głazy. Idziemy tam mijając, ciekawe lapidarium pod gołym niebem, przylegające do muzeum. W nim sarkofagi, kolumny, stele i statuy - hellenistyczne, rzymskie, bizantyjskie.
Derinkuyu
Droga wiedzie przez rozległe pola usiane żółtymi dyniami, przedzielone na przemian gąszczem słoneczników i zagonami kartofli - właśnie trwają zbiory. Derinkuyu (nazwa oznacza głęboką studnię) to wieś na płaskowyżu niedaleko nieciekawego Nevsehir (stolica prowincji). Tu w 1963 r. przypadkowo odkryto najgłębsze i największe z kilkudziesięciu podziemnych miast Kapadocji (podobno zaczęli je drążyć Hetyci już 2 tys. lat p.n.e., były powiększane, zwłaszcza w epoce wczesnego chrześcijaństwa). W razie napaści wroga mogło tu się schronić 10-20 tys. osób i spędzić - nie cierpiąc głodu i pragnienia - nawet kilka miesięcy. Do podziemi wchodzi się przez niewysoki pawilon (10 lir). Zwiedzamy Derinkuyu z gromadą Japończyków i Amerykanów, w asyście długowłosego przewodnika - samemu łatwo się zgubić, choć są strzałki, świecą reflektory.
Nie jest to miejsce dla osób cierpiących na klaustrofobię! Już samo wejście jest ciasne, a potem będzie jeszcze gorzej - można iść tylko gęsiego, pochylając głowę. W ciągu godziny przemierzamy dostępne dla turystów korytarze i komnaty na ośmiu poziomach. Na pierwszym znajdowały się stajnie i obory, stąd żłoby i kamienne uchwyty do przywiązywania zwierząt. Wszystkie piętra oplata przemyślny system komunikacyjny i wentylacyjny, są też arcygłębokie studnie, a w obszernej kaplicy zachowały się ślady reliefów.
Efez
Z 20-tysięcznego Selcuku mamy do Efezu ok. 3 km - miły spacer. Ale tuż za opłotkami zatrzymuje nas drogowskaz: Artemizjon. Z zaliczanej do siedmiu cudów świata budowli (w 356 r. p.n.e. spalił ją szewc Herostrates, chcąc przejść do historii) przetrwała tylko jedna, złożona z kawałków kolumna i trochę głazów. Sterczy w środku sporej niecki zarośniętej wysokimi trawami, wśród których pasą się stada gęsi. Efez - najlepiej zachowane antyczne miasto we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego - kryje się przed nami w zboczu góry Pion i nie widać go z daleka (wstęp - 15 lir, ale nawet cały dzień to za mało, by nasycić się tym miejscem). Założony w IX w. p.n.e. w czasach świetności liczył 250 tys. mieszkańców. Dziś podziwiać można m.in. gimnazjon, stadion, agorę, łaźnie, odeon, grobowce, latryny, fontanny oraz kilka świątyń. Imponujący teatr na 2,5 tys. widzów ze świetnie zachowaną widownią wyrasta wprost ze zbocza Pionu. Przez miasto biegnie szeroka na kilka metrów droga z wielkich marmurowych płyt - błyszczą w słońcu, wyślizgane przez miliony stóp. Idąc nią, podziwiamy nie tylko kolumny (wiele przetrwało w całości!), łuki i posągi, ale też znakomity system kanalizacyjny z terakoty - pewnie mógłby działać i dziś. Są też dawne "drogowskazy", np. wspaniała płaskorzeźba Hermesa z barankiem u uskrzydlonych stóp wskazuje dzielnicę handlarzy, których był patronem, zaś portret Eskulapa - usługi medyczne.
Jednym z pocztówkowych symboli Efezu jest fasada Biblioteki Celsusa (ok. 110-120 r., największa w świecie antycznym po tej w Aleksandrii i Pergamonie, nazwa od imienia prokonsula-fundatora Juliusza Celsusa) - wydaje się niemal ażurowa, z trzema kondygnacjami prostokątnych okien przedzielonych dwoma rzędami kolumn. Widać przez nie błękit nieba, a w głębi góry, pinie i cyprysy. Mnie zachwyciła niewielka świątynia cesarza Hadriana z głową meduzy w półkolistym tympanonie i wspaniałym fryzem z mitologicznymi scenami biegnącym ponad rzędem kolumn. Wiele znalezisk - m.in. mozaiki, sarkofagi i liczne wizerunki Artemidy - ulokowano w niezwykle interesującym Muzeum Efeskim w Selcuku.
Znaczną część ruin, do której nie zaglądają turyści, porastają figowce, jeżyny i śródziemnomorska macchia. U ich podnóża ciągną się sady pełne brzoskwiń, granatów, fig i jabłek.
Fethiye
Niedaleko tego dość turystycznego miasta na wybrzeżu egejskim leżą hotelowe kompleksy nad zatoką o tej samej nazwie. Nas zafascynowały sarkofagi - dowody świetności dawnego Telmessos, jednego z ważniejszych miast starożytnej Licji. Jeden stoi na wysokim postumencie między szkołą i pocztą (przypomina nieco parowóz), inny na środku skrzyżowania, ale najwięcej - na zboczu wzgórza, na które "wspina się" stare Fethiye. To plątanina połączonych schodkami zaułków (ruch tylko pieszy) z bielonymi domkami o niebieskich drzwiach, budowanymi jeden na drugim. Ze szczelin i puszek po oliwie wyrastają glicynie, bluszcze i pelargonie, wszędzie mnóstwo kotów. Jeszcze wyżej, w pionowej skalnej ścianie wznoszącej się nad miastem wyróżnia się rozmiarami i położeniem najsłynniejszy grobowiec - króla Amyntasa - rdzaworóżowy na piaskowym tle. Wspinamy się doń zygzakiem po wysokich schodkach. W 350 r. p.n.e. wykuto w litej skale fasadę o kształcie świątyni: kwadratowy przedsionek z pięcioma potężnymi stopniami, dwie jońskie kolumny, po bokach dwa pilastry, u góry trójkątny tympanon. Z kamiennych drzwi wyłupano ćwierć jednego skrzydła i można zajrzeć do pustej komory grobowej.
Kilkaset metrów dalej (i niżej) - kolejne grobowce, niemal równie imponujące, ale niedostępne, zdają się cudem wspierać o skałę resztkami kolumn. Okoliczne zbocza przypominają plaster miodu, tak dużo w nich grobowców o prostych, niemal pozbawionych ozdób wejściach.
A w środku Fethije, przy jednej z głównych ulic jakiś czas temu odsłonił się teatr (gdy po trzęsieniu ziemi zawaliły się zbudowane na nim domy) z późnego okresu hellenistycznego.
Milet
Jedno z najsłynniejszych miast świata helleńskiego, ważny port przy ujściu rzeki Meander do Morza Egejskiego. Ok. VII w., gdy zatoka się zamuliła, pozbawiony dostępu do morza Milet podupadł. Dziś to ruiny we wsi Balat, na pierwszy rzut oka dość nieciekawe, zatopione w płaskim krajobrazie (współczesny Milet leży ok. 8 km dalej).
Na pierwszym planie - rozległe cmentarzysko kolumn, tympanonów i figur. Za nim wyrasta wspaniały teatr z pierwszej płowy IV w. p.n.e. na ok. 1,5 tys. widzów. Niestety, szpecą go ruiny twierdzy bizantyjskiej, która wyrosła za jego plecami. Dopiero z widowni teatru (znakomicie zachowana, wsporniki siedzeń w kształcie lwich łap) widać dróżkę prowadzącą w głąb antycznego miasta. A tam wspaniałe łaźnie Faustyny Młodszej, żony Marka Aureliusza z drugiej połowy II w. Z czasem weszły w skład systemu fortyfikacji, stąd w wielu miejscach łuki zalepiono potężnymi blokami skalnymi. Zachowały się dwie fontanny - woda cieknie z paszczy lwa i z ust boga rzek Meandrosa, spływając do kwadratowego basenu W trawach sterczą korynckie kapitele, za nimi pas trzcin. Teren tu podmokły, bagienny, zimą i wiosną niemal w ogóle nie da się zwiedzać Miletu,
Dalej tzw. Południowa Agora, długa na 163 m, jedno z największych targowisk starożytności - pozostały tylko szczątki kolumn i zarys fundamentów. Na małym pagórku w głębi usadowił się Delfinion - sanktuarium Apollina Delfinosa, opiekuna żeglarzy Tutaj zaczynała się droga procesyjna do świątyni Apolla w Priene (22 km od Miletu, trzy dni pieszo). Ostały się fragmenty tego kamiennego traktu i nim właśnie idziemy do ruin gimnazjonu i chrześcijańskiej bazyliki. Wokół rozlewiska wody, kępy sitowia, roje muszek. Jeszcze dalej ciągną się pola bawełny, z krzaczkami oblepionymi białym puchem (akurat trwają zbiory).
Nemrut Dagi
Wśród nagich spalonych słońcem gór o rdzawo pomarańczowej barwie w latach 62-32 p.n.e. zbudował swoje sanktuarium król Antioch I, syn Mitrydatesa. Jako spadkobierca tradycji partyjskiej i rzymskiej uważał się za równego bogom. Jak okiem sięgnąć - kamienna pustynia Taurusu Środkowego. Docieramy tu, pokonując serpentyny, wynajętym minibusem z miasta Kahta (ok. 45 km, ale jedzie się długo; 20 lir od osoby, w cenie także zwiedzanie okolic; bilety 2,5 liry, ulgowe 1,5) potem jeszcze 20 min wspinaczki stromą ścieżką. Dwie świątynie to ołtarze wycięte na wschodnim i zachodnim stoku góry (2150 m n.p.m.). Pomiędzy nimi sterczy ok. 50-metrowy kopiec z kamieni - ten tumulus być może kryje szczątki Antiocha. W ołtarzu zachodnim kamienne twarze bóstw (wyższe ode mnie) wskutek trzęsień ziemi utraciły korpusy i stoją teraz na skalnym podłożu, patrząc w dal: Apollo Zeus, Antiochus i Herakles mają wysokie czapki-kołpaki, a Fortuna warkocz zapleciony wokół głowy. Są jeszcze dwie potężne głowy orłów (symbol Zeusa) i lew. Na prostokątnych bazaltowych płytach reliefy przedstawiające królewską procesję perskich i greckich przodków Antiocha. Ołtarz wschodni to kamienna platforma ze schodami, na ich szczycie w hieratycznych pozach siedzi pięć korpusów tych samych bóstw, ich głowy leżą u ich stóp. Z naprzeciwka patrzy na nie kamienny lew. Ma się tu niesamowite uczucie bliskiego spotkania z wiecznością. To jeden z najwspanialszych widoków, jaki zdarzyło mi się ujrzeć w życiu.
Kilka domów, które zamieniono w muzea, można zwiedzać (wstęp 2 liry, ulgowy 1). Ja wstępuję do Kaymakamlarin Evi: kwadratowy dziedziniec i parter z kolekcją dawnych narzędzi wyłożono polnymi kamieniami. Drewniane schody prowadzą na piętro, do paradnych pomieszczeń. Po oknami biegną długie ławeczki zarzucone poduszkami i dywanikami. Na niskich stoliczkach cynowe i miedziane naczynia (Safranbolu do dziś słynie z metalowego rzemiosła, wyjadę stąd z czterema cynowymi kubkami do czerpania wody), w kącie obrotowy kredens, który służył do "podawania" potraw gościom - kobiety mogły jadać tylko z mężczyznami, którzy należeli do rodziny, obcym nie mogły się pokazywać. Wszędzie piękne drewniane sufity (kasetony lub podłużne belki), w oknach krótkie firanki z białej koronki bądź haftowane. Mebli prawie nie ma - ukryto je w ścianach (nisze zabudowane półkami plus drzwiczki).
Wiadomość dla grzybiarzy: w okolicach zatrzęsienie rydzów!
Podróżowałyśmy lokalnymi środkami transportu, czasem stopem, noclegi bez uprzedniej rezerwacji. Wszystkie ceny z października 2005. 1 lira = ok. 2,5 zł