+ Dodaj ogłoszenie / Zaloguj
Aktualności | Ciekawe miejsca | Rss | Współpraca | Pomoc | Informacje | Regulamin | Kontakt
W serwisie mamy 11214 oferty

Ogłoszenia turystyczne z całej Polski

Apartamenty Hotele Pensjonaty Motele Domy Wczasowe
Ośrodki wypoczynkowe Obiekty konferencyjne Kempinigi i pola namiotowe Schroniska młodzieżowe Obiekty konferencyjne
Agroturystyka Sanatoria i uzdrowiska Sklepy turystyczne Przewodnicy Organizacja imprez
Domki letniskowe Kwatery Prywatne Zajazdy Biura Podróży Aktywna turystyka
Puby Restauracje Bary Kawiarnie Kluby nocne

2010-07-22 Powiat Chrzanowski i południowa część Jury Krakowsko - Częstochowskiej Powiat Chrzanowski i południowa część Jury Krakowsko - Częstochowskiej Obszar południowej części Jury Krakowsko – Częstochowskiej, na której położony Powiat Chrzanowski składa się z kliku jednostek fizjograficznych: Wyżyny Olkuskiej, w skład której wchodzi północna cześć Powiatu Chrzanowskiego (Gmina Trzebinia), Rów Krzeszowicki, który swym zasięgiem obejmuje Gminu Chrzanów i Trzebinia oraz Garb Tenczyński położony w... więcej »
2010-05-17 Cykl wystaw o Browarze Namysłów Cykl wystaw o Browarze Namysłów Nie każdy wie, że zaledwie 40 km od Wrocławia, wśród bujnej zieleni lasów, pomiędzy licznymi dworkami, parkami i jeziorkami kryje się jeden z najstarszych browarów w Europie, będący jednocześnie unikatowym średniowiecznym zamkiem, goszczącym niegdyś wiele koronowanych głów, m.in. Wielkiego IV, Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełłę.   ... więcej »
2010-03-14 Euro 2012 - szanse i zagrożenia z punktu widzenia turystyki Euro 2012 - szanse i zagrożenia z punktu widzenia turystyki Szanse na Euro 2012 w Krakowie- choć niewielkie wciąż są. Specjaliści wzięli pod lupę pozytywne i negatywne skutki zdobycia przez Kraków statusu organizatora mistrzostw Europy w piłce nożnej.  Artykuł „Kraków – gospodarzem Euro 2012? Perspektywy dla rozwoju turystyki” przygotowała dr Dorota Wilkońska, z Akademii Wychowania Fizycznego oraz Katarzyna Rotter... więcej »

Turcja poza sezonem. Bliskie spotkania z wiecznością

>

Jeśli nie zależy nam wyłącznie na plażowaniu w nadmorskim kurorcie, wybierzmy się do Turcji właśnie teraz lub wczesną jesienią. W wyborze godnych uwagi miejsc może się przydać ten subiektywny miniprzewodnik.

Amasra

Popularny wśród Turków kurort nad Morzem Czarnym (90 km na północ od Safranbolu) z wysokimi górami w tle, poza sezonem dość senny i opustoszały. Warto się tu wybrać choćby dla samych krajobrazów. Jedzie się krętą drogą przez okolice przypominające Beskidy, a czasem i Tatry. Zabudowa drewnianych wsi przypomina nasze świdermajery (też są w nie najlepszym stanie). Amasra leży nad dwiema zatoczkami - dzielący je cypel to dawna wyspa, którą Rzymianie połączyli mostem. Stoi do dziś (dla pieszych i dla samochodów): potężny łuk i olbrzymie kamienne bloki po bokach. Dalej mamy resztki murów i fortecy - niegdyś rzymskiej, później bizantyjskiej i genueńskiej. Zachowały się na nich herby, ozdoby, ślady po portalach. Asfaltową drogę poprowadzono wprost pod antycznymi łukami. Na tysiącletnich murach wyrosły współczesne mieszkalne nadbudówki. Zachowało się parę drewnianych domów w typie kurortowym - niestety, większość popada w ruinę. Pomiędzy nie wciskają się figi, winorośle, granaty. Sporo tu pensjonatów i tanich hotelików, mnóstwo sklepików z tandetnymi pamiątkami. Przy głównej ulicy babcie sprzedają owoce, kiszone oliwki w plastikowych butelkach, ser, gęsty jogurt. W porcie pełno rybackich łódeczek, a szerokie betonowe molo (wybiega w morze niemal na kilometr) oblegają wędkarze.

Druga zatoka wygląda dość dziko, okalają ją strome skały porośnięte lasem, z wody sterczą omszałe głazy. Idziemy tam mijając, ciekawe lapidarium pod gołym niebem, przylegające do muzeum. W nim sarkofagi, kolumny, stele i statuy - hellenistyczne, rzymskie, bizantyjskie.

Derinkuyu

Droga wiedzie przez rozległe pola usiane żółtymi dyniami, przedzielone na przemian gąszczem słoneczników i zagonami kartofli - właśnie trwają zbiory. Derinkuyu (nazwa oznacza głęboką studnię) to wieś na płaskowyżu niedaleko nieciekawego Nevsehir (stolica prowincji). Tu w 1963 r. przypadkowo odkryto najgłębsze i największe z kilkudziesięciu podziemnych miast Kapadocji (podobno zaczęli je drążyć Hetyci już 2 tys. lat p.n.e., były powiększane, zwłaszcza w epoce wczesnego chrześcijaństwa). W razie napaści wroga mogło tu się schronić 10-20 tys. osób i spędzić - nie cierpiąc głodu i pragnienia - nawet kilka miesięcy. Do podziemi wchodzi się przez niewysoki pawilon (10 lir). Zwiedzamy Derinkuyu z gromadą Japończyków i Amerykanów, w asyście długowłosego przewodnika - samemu łatwo się zgubić, choć są strzałki, świecą reflektory.

Nie jest to miejsce dla osób cierpiących na klaustrofobię! Już samo wejście jest ciasne, a potem będzie jeszcze gorzej - można iść tylko gęsiego, pochylając głowę. W ciągu godziny przemierzamy dostępne dla turystów korytarze i komnaty na ośmiu poziomach. Na pierwszym znajdowały się stajnie i obory, stąd żłoby i kamienne uchwyty do przywiązywania zwierząt. Wszystkie piętra oplata przemyślny system komunikacyjny i wentylacyjny, są też arcygłębokie studnie, a w obszernej kaplicy zachowały się ślady reliefów.

Efez

Z 20-tysięcznego Selcuku mamy do Efezu ok. 3 km - miły spacer. Ale tuż za opłotkami zatrzymuje nas drogowskaz: Artemizjon. Z zaliczanej do siedmiu cudów świata budowli (w 356 r. p.n.e. spalił ją szewc Herostrates, chcąc przejść do historii) przetrwała tylko jedna, złożona z kawałków kolumna i trochę głazów. Sterczy w środku sporej niecki zarośniętej wysokimi trawami, wśród których pasą się stada gęsi. Efez - najlepiej zachowane antyczne miasto we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego - kryje się przed nami w zboczu góry Pion i nie widać go z daleka (wstęp - 15 lir, ale nawet cały dzień to za mało, by nasycić się tym miejscem). Założony w IX w. p.n.e. w czasach świetności liczył 250 tys. mieszkańców. Dziś podziwiać można m.in. gimnazjon, stadion, agorę, łaźnie, odeon, grobowce, latryny, fontanny oraz kilka świątyń. Imponujący teatr na 2,5 tys. widzów ze świetnie zachowaną widownią wyrasta wprost ze zbocza Pionu. Przez miasto biegnie szeroka na kilka metrów droga z wielkich marmurowych płyt - błyszczą w słońcu, wyślizgane przez miliony stóp. Idąc nią, podziwiamy nie tylko kolumny (wiele przetrwało w całości!), łuki i posągi, ale też znakomity system kanalizacyjny z terakoty - pewnie mógłby działać i dziś. Są też dawne "drogowskazy", np. wspaniała płaskorzeźba Hermesa z barankiem u uskrzydlonych stóp wskazuje dzielnicę handlarzy, których był patronem, zaś portret Eskulapa - usługi medyczne.

Jednym z pocztówkowych symboli Efezu jest fasada Biblioteki Celsusa (ok. 110-120 r., największa w świecie antycznym po tej w Aleksandrii i Pergamonie, nazwa od imienia prokonsula-fundatora Juliusza Celsusa) - wydaje się niemal ażurowa, z trzema kondygnacjami prostokątnych okien przedzielonych dwoma rzędami kolumn. Widać przez nie błękit nieba, a w głębi góry, pinie i cyprysy. Mnie zachwyciła niewielka świątynia cesarza Hadriana z głową meduzy w półkolistym tympanonie i wspaniałym fryzem z mitologicznymi scenami biegnącym ponad rzędem kolumn. Wiele znalezisk - m.in. mozaiki, sarkofagi i liczne wizerunki Artemidy - ulokowano w niezwykle interesującym Muzeum Efeskim w Selcuku.

Znaczną część ruin, do której nie zaglądają turyści, porastają figowce, jeżyny i śródziemnomorska macchia. U ich podnóża ciągną się sady pełne brzoskwiń, granatów, fig i jabłek.

Fethiye

Niedaleko tego dość turystycznego miasta na wybrzeżu egejskim leżą hotelowe kompleksy nad zatoką o tej samej nazwie. Nas zafascynowały sarkofagi - dowody świetności dawnego Telmessos, jednego z ważniejszych miast starożytnej Licji. Jeden stoi na wysokim postumencie między szkołą i pocztą (przypomina nieco parowóz), inny na środku skrzyżowania, ale najwięcej - na zboczu wzgórza, na które "wspina się" stare Fethiye. To plątanina połączonych schodkami zaułków (ruch tylko pieszy) z bielonymi domkami o niebieskich drzwiach, budowanymi jeden na drugim. Ze szczelin i puszek po oliwie wyrastają glicynie, bluszcze i pelargonie, wszędzie mnóstwo kotów. Jeszcze wyżej, w pionowej skalnej ścianie wznoszącej się nad miastem wyróżnia się rozmiarami i położeniem najsłynniejszy grobowiec - króla Amyntasa - rdzaworóżowy na piaskowym tle. Wspinamy się doń zygzakiem po wysokich schodkach. W 350 r. p.n.e. wykuto w litej skale fasadę o kształcie świątyni: kwadratowy przedsionek z pięcioma potężnymi stopniami, dwie jońskie kolumny, po bokach dwa pilastry, u góry trójkątny tympanon. Z kamiennych drzwi wyłupano ćwierć jednego skrzydła i można zajrzeć do pustej komory grobowej.

Kilkaset metrów dalej (i niżej) - kolejne grobowce, niemal równie imponujące, ale niedostępne, zdają się cudem wspierać o skałę resztkami kolumn. Okoliczne zbocza przypominają plaster miodu, tak dużo w nich grobowców o prostych, niemal pozbawionych ozdób wejściach.

A w środku Fethije, przy jednej z głównych ulic jakiś czas temu odsłonił się teatr (gdy po trzęsieniu ziemi zawaliły się zbudowane na nim domy) z późnego okresu hellenistycznego.

Milet

Jedno z najsłynniejszych miast świata helleńskiego, ważny port przy ujściu rzeki Meander do Morza Egejskiego. Ok. VII w., gdy zatoka się zamuliła, pozbawiony dostępu do morza Milet podupadł. Dziś to ruiny we wsi Balat, na pierwszy rzut oka dość nieciekawe, zatopione w płaskim krajobrazie (współczesny Milet leży ok. 8 km dalej).

Na pierwszym planie - rozległe cmentarzysko kolumn, tympanonów i figur. Za nim wyrasta wspaniały teatr z pierwszej płowy IV w. p.n.e. na ok. 1,5 tys. widzów. Niestety, szpecą go ruiny twierdzy bizantyjskiej, która wyrosła za jego plecami. Dopiero z widowni teatru (znakomicie zachowana, wsporniki siedzeń w kształcie lwich łap) widać dróżkę prowadzącą w głąb antycznego miasta. A tam wspaniałe łaźnie Faustyny Młodszej, żony Marka Aureliusza z drugiej połowy II w. Z czasem weszły w skład systemu fortyfikacji, stąd w wielu miejscach łuki zalepiono potężnymi blokami skalnymi. Zachowały się dwie fontanny - woda cieknie z paszczy lwa i z ust boga rzek Meandrosa, spływając do kwadratowego basenu W trawach sterczą korynckie kapitele, za nimi pas trzcin. Teren tu podmokły, bagienny, zimą i wiosną niemal w ogóle nie da się zwiedzać Miletu,

Dalej tzw. Południowa Agora, długa na 163 m, jedno z największych targowisk starożytności - pozostały tylko szczątki kolumn i zarys fundamentów. Na małym pagórku w głębi usadowił się Delfinion - sanktuarium Apollina Delfinosa, opiekuna żeglarzy Tutaj zaczynała się droga procesyjna do świątyni Apolla w Priene (22 km od Miletu, trzy dni pieszo). Ostały się fragmenty tego kamiennego traktu i nim właśnie idziemy do ruin gimnazjonu i chrześcijańskiej bazyliki. Wokół rozlewiska wody, kępy sitowia, roje muszek. Jeszcze dalej ciągną się pola bawełny, z krzaczkami oblepionymi białym puchem (akurat trwają zbiory).

Nemrut Dagi

Wśród nagich spalonych słońcem gór o rdzawo pomarańczowej barwie w latach 62-32 p.n.e. zbudował swoje sanktuarium król Antioch I, syn Mitrydatesa. Jako spadkobierca tradycji partyjskiej i rzymskiej uważał się za równego bogom. Jak okiem sięgnąć - kamienna pustynia Taurusu Środkowego. Docieramy tu, pokonując serpentyny, wynajętym minibusem z miasta Kahta (ok. 45 km, ale jedzie się długo; 20 lir od osoby, w cenie także zwiedzanie okolic; bilety 2,5 liry, ulgowe 1,5) potem jeszcze 20 min wspinaczki stromą ścieżką. Dwie świątynie to ołtarze wycięte na wschodnim i zachodnim stoku góry (2150 m n.p.m.). Pomiędzy nimi sterczy ok. 50-metrowy kopiec z kamieni - ten tumulus być może kryje szczątki Antiocha. W ołtarzu zachodnim kamienne twarze bóstw (wyższe ode mnie) wskutek trzęsień ziemi utraciły korpusy i stoją teraz na skalnym podłożu, patrząc w dal: Apollo Zeus, Antiochus i Herakles mają wysokie czapki-kołpaki, a Fortuna warkocz zapleciony wokół głowy. Są jeszcze dwie potężne głowy orłów (symbol Zeusa) i lew. Na prostokątnych bazaltowych płytach reliefy przedstawiające królewską procesję perskich i greckich przodków Antiocha. Ołtarz wschodni to kamienna platforma ze schodami, na ich szczycie w hieratycznych pozach siedzi pięć korpusów tych samych bóstw, ich głowy leżą u ich stóp. Z naprzeciwka patrzy na nie kamienny lew. Ma się tu niesamowite uczucie bliskiego spotkania z wiecznością. To jeden z najwspanialszych widoków, jaki zdarzyło mi się ujrzeć w życiu.

Olimpos

Na dziobatym, górzystym cypelku przy drodze z Fethiye i Antalyi leży wioska składająca się niemal wyłącznie z hotelików i bungalowów. Przypomina filmowy Dziki Zachód - drewniane domki z tarasami otaczają płoty z grubo ciosanych bali; można mieć też lokum w domku "na palach" czy na drzewie (ok. 25 lir nocleg z wyżywieniem, 10 sam nocleg, ale po sezonie). Za nimi ciągną się gaje mandarynkowe, zewsząd dobiega śpiew cykad.

Żeby przedostać się stąd nad morze, konieczny jest spacer przez... antyczne ruiny. Czujemy się niemal jak odkrywcy pochłoniętej przez dżunglę Vilcabamby: wśród gęstwiny jeżyn, oleandrów i wawrzynów majaczą zarysy kamiennych budowli.

Już w II wieku p.n.e. było tu ważne miasto i port (dzisiejszy strumyk był potężną rzeką, pływały nim wielkie statki). Słynęło z kultu Hefajstosa, boskiego kowala, ponoć niedaleko siedziała Chimera - ziejący wiecznym ogniem potwór z głową lwa, smoka i kozy. Rzymianie w 78 r. p.n.e. zniszczyli Olimpos, a potem odbudowali, czas jakiś był gniazdem piratów, przeżył najazd Arabów, po epoce wypraw krzyżowych został opuszczony i zapomniany.

Wytrwali mogą tropić ślady licznych niegdyś świątyń - Apolla, Zeusa, Hefajstosa, Ateny oraz łaźni, dwóch nekropolii... Niestety, wciskające się wszędzie korzenie drzew bezlitośnie dokonują dzieła zniszczenia. Kształtu teatru można się już tylko domyślać we wklęsłej niecce opierającej się o wzgórze. Trzeba jeszcze pokonać rzekę, podziwiając dwa grobowce z II w. n.e. wykute w skalnych niszach (szkoda, że zadaszone plastikiem) - jeden z głową Afrodyty w lokach, drugi z modelem statku - i oto jesteśmy we wspaniałej zatoce okolonej wysoką skałą, na której sterczą wenecko-genueńskie fortyfikacje. Plaża w kształcie rożka, choć cała w drobnych kamieniach, jest wprost cudowna. Nigdy nie zapomnę kąpieli w świetle księżyca, prócz nas nie było nikogo.

Pamukkale

Wygląda niczym olbrzymia biała ściana z ubitego śniegu czy soli wygięta w kształt podkowy. Dopiero z bliska widać, że składa się z opadających kaskadowo tarasów, po których spływa błękitna woda. Jesteśmy we wpisanym na listę UNESCO parku narodowym chroniącym trawertynowe nacieki (bilet 5 lir) - przekraczając jego granicę, musimy zdjąć buty (czuwa strażnik). Stąpamy na bosaka po chropowatej, lekko pofałdowanej i chłodnej powierzchni podobnej do zastygłych fal. Dróżka dla turystów biegnie wzdłuż rowka, którym spływa ciepła woda (dociera na sam dół, mijając i nasz karawanseraj - jeden z licznych we wsi Pamukkale hotelików).

Zaczynamy wędrówkę na początku podkowy i wspinamy się coraz wyżej. Jak okiem sięgnąć biel, gdzieniegdzie zielonkawe bądź różowe smugi, widać też figowe drzewka i krzaczki pokryte białym osadem, skamieniałe. Sam środek i czubek podkowy jest dla zwiedzających niedostępny. Wreszcie dochodzimy do miejsca, które przypomina minikąpielisko: brodziki, baseniki i głęboki rów - z góry wartko leci woda o temperaturze ok. 40 stopni (bogata w wapń, pomaga w chorobach serca, krążenia, reumatycznych i gastrycznych). Turyści taplają się w wodzie i opalają. My zajmujemy głęboki dołek obok starszych Turczynek, które moczą się w szarawarach (przyjechały tu na wycieczkę z Bursy).

Po paru godzinach kąpieli pora na sąsiadujące z parkiem ruiny rzymskiego miasta-uzdrowiska. Niestety, pomiędzy trawertynowym kompleksem a starożytnym Hierapolis poprowadzono asfaltową drogę - i to przez sam środek nekropolii, największego cmentarza w tej części Azji Mniejszej (autokary pędzą jeden za drugim). Niezwykłe grobowce - o kształcie ozdobnych sarkofagów, świątyń, domków, wysoko sklepionych piwnic i tumulusów - ciągną się ok. 2 km. Stoją niemal jedne na drugich, wiele w ruinie.

Osobny kompleks stanowią łaźnie, agora z rzędem świetnie zachowanych kolumn, latryny, nimfeum. Budowniczowie Hierapolis używali głównie miejscowego trawertynu. Wokół zagajniki pinii, cyprysów i oleandrów, wśród nich też sterczą majestatyczne kolumny i obeliski - co za niezwykły widok! Ostatkiem sił (jest piekielnie gorąco, choć to początek października) docieramy do niesamowitego teatru z bardzo głęboką widownią na 12 tys. widzów zbudowanego przez Hadriana i Septymiusza Sewera. Na koniec kompleks hotelowo-basenowy Antique Pool. W wijącym się meandrami basenie trzeba pływać ostrożnie, żeby nie zaczepić o leżące na dnie kawałki kolumn i rzeźb.

Wracamy do naszego karawanseraju tą samą drogą - o zachodzie słońca biała ściana Pamukkale z grzebieniem ciemnozielonych pinii i cyprysów na czubku, które kontrastują z oślepiającą bielą wygląda jeszcze bardziej niesamowicie.

Patara

Jedno z miast dawnej Licji, niemal nad samym brzegiem Morza Egejskiego na półwyspie o tej samej nazwie, miejsce urodzin św. Mikołaja, biskupa Myry (wstęp na teren ruin - 2 liry). Mamy tu nieźle zachowany teatr z II w. - idzie się doń przez wielkie łachy piachu, mijając parę domków obrośniętych drzewkami granatu (na nich olbrzymie owoce), kwitnącymi bugenwillami i hibiskusami. Dalej agora z paroma kolumnami i pozbawiona dachu bazylika z portalem zdobnym w motywy roślinne. Teren coraz bardziej grząski, brodzimy wśród trzcin i zarośli, natykając się na resztki murów obronnych. Jest tu również kilka licyjskich grobowców o kształcie domków ustawionych na wysokich postumentach.

Ścieżka wiedzie ku wspaniałej plaży - złoty rogal wycięty u stop wzgórza. Jest tu tylko prowizoryczna knajpka, zarazem wypożyczalnia leżaków i parasoli. Nie chce się opuszczać tego miejsca, ale po sąsiedzku czeka Ksanthos, niegdyś stolica Licji, w nim także teatr i niezwykłe grobowce. Niestety, najwspanialsze rzeźby trafiły do British Museum...

Wąwóz Ihlara

Ten 16-kilometrowy wąwóz w kapadockiej dolinie Ihlara bez trudu da się przejść w jeden dzień, nawet z ciężkim plecakiem. Ruszamy ze wsi Selime otoczonej przez skały w kształcie baśniowych kominów i kapturów (efekt erozji) w górę strumienia Melendiz Suyu, aż do Ihlary. Na początku dość płasko. Poletka pełne arbuzów, pomidorów, melonów i kartofli, mijają nas wieśniacy na osiołkach (kapadockie ziemie są niezwykle urodzajne). Czujemy się swojsko - brzegi strumienia porastają wierzby. Na popas stajemy w połowie drogi we wsi Belisirma, w której czas jakby stanął w miejscu.

Po południu wędrówka jest trudniejsza, wąwóz zwęża się i robi się coraz bardziej stromy, trzeba się wspinać na olbrzymie głazy bądź przeciskać przez ciasne szczeliny. Liczne drogowskazy kierują ku bizantyjskim kościołom (ok. IX-XI w.) ukrytym w grotach. Są niewielkie, ale nieraz mają wydrążone w skale kopuły, nisze, apsydy. Zachowały się ślady płaskorzeźb i fresków - motywy geometryczne, fragmenty biblijnych scen, święci. Kolory wciąż są cudowne: ochra, czerwień, błękit.

W Ihlarze, rozległej wsi na płaskowyżu, który zamyka wąwóz, bez trudu znajdujemy nocleg w tanim hoteliku połączonym ze sklepem i restauracją (trzyosobowy pokój 21 lir).

Safranbolu

Jedno z najpiękniejszych miast Turcji (ponad 200 km na północ od Ankary) dzieli na pół głęboki, kamienny wąwóz rzeki Akcasu. Na pagórkach ponad jarami wspinają się w górę kręte uliczki brukowane kocimi łbami. Sporo domów w ruinie, ale całość robi oszałamiające wrażenie. Tablice głoszą, że "Safranbolu to jeden z najlepszych przykładów ludzkiego osadnictwa", jego początki sięgają 3000 r. p.n.e. Żyli tu Hetyci, Paflagończycy, Persowie, Grecy, Rzymianie, Turcy seldżuccy i osmańscy... Szczególny rozkwit nastąpił w okresie osmańskim (XVII-XIX w.), gdy przebiegał tędy główny szlak handlowy znad Morza Czarnego, i z tej epoki pochodzi większość zabytków - od 1994 r. ponad tysiąc znalazło się na liście UNESCO. Jest wśród nich łaźnia Cinci Hamam z XVII w., wciąż czynna, oraz kamienny karawanseraj z obszernym arkadowym dziedzińcem, dziś hotel. Nie można się wprost nacieszyć harmonią tradycyjnych tureckich domostw - wsparte na drewnianych przyporach piętro (czasem dwa) zawsze wysuwa się nad parter; biel tynków (na nich odciśnięte lub namalowane wzory) kontrastuje z ciemnym drewnem szkieletu konstrukcji i dachem z rurkowych dachówek. Dookoła domu biegnie rząd wysokich okien z okiennicami, okolonych balustradkami i balkonami. Pełno kwiatów w donicach i blaszanych puszkach po oliwie, na podwórkach orzechowce i figowce. Dużo publicznych studni - krany wyrastają z rzeźbionych białych cokołów, obok wiszą blaszane kubki do czerpania wody.

Kilka domów, które zamieniono w muzea, można zwiedzać (wstęp 2 liry, ulgowy 1). Ja wstępuję do Kaymakamlarin Evi: kwadratowy dziedziniec i parter z kolekcją dawnych narzędzi wyłożono polnymi kamieniami. Drewniane schody prowadzą na piętro, do paradnych pomieszczeń. Po oknami biegną długie ławeczki zarzucone poduszkami i dywanikami. Na niskich stoliczkach cynowe i miedziane naczynia (Safranbolu do dziś słynie z metalowego rzemiosła, wyjadę stąd z czterema cynowymi kubkami do czerpania wody), w kącie obrotowy kredens, który służył do "podawania" potraw gościom - kobiety mogły jadać tylko z mężczyznami, którzy należeli do rodziny, obcym nie mogły się pokazywać. Wszędzie piękne drewniane sufity (kasetony lub podłużne belki), w oknach krótkie firanki z białej koronki bądź haftowane. Mebli prawie nie ma - ukryto je w ścianach (nisze zabudowane półkami plus drzwiczki).

Wiadomość dla grzybiarzy: w okolicach zatrzęsienie rydzów!

Podróżowałyśmy lokalnymi środkami transportu, czasem stopem, noclegi bez uprzedniej rezerwacji. Wszystkie ceny z października 2005. 1 lira = ok. 2,5 zł

Alicja Dąbrowska

 

 

Na góre strony